środa, 27 stycznia 2010

Pierwszy implantowy poranek

Włączam implant przy pośpiewującym sobie wesoło synku… i rady włączania implantu w spokojnym otoczeniu akustycznym okazały się niezwykle trafne. To prawie jakby wyrwali mnie z błogiego snu prosto na środek ruchliwego paryskiego placu de Gaulle'a. To rodzaj oszołomienia- jakby lodowaty dreszczyk przechodził przez każdą szarą komórkę. W zasadzie tak się dzieje przy każdym uruchomieniu i co zrozumiałem z wypowiedzi innych implantowiczów- ten dziwny początek raczej nie przechodzi. Ale w zasadzie to i nic dziwnego- to jakby kazać świeżo wybudzonemu człowiekowi powiedzieć natychmiast za jednym zamachem „Jola lojalna Jola nielojalna” ;) Na szczęście mózg szybko się przyzwyczaja i w po kilku minutach mętlik szybko przechodzi.

Wrażenia te zostały świetnie przedstawione w poniższym teledysku:



Nie jest to w żadnym wypadku bolesne ale wrażenia rzeczywiście mogą być tak intensywne jeżeli się włączy implant w hałaśliwym otoczeniu. W zasadzie także podpisuję się pod tym co powiedział Michael Chorost w przetłumaczeniu na polski w blogu ci.hell.pl pod tytułem „Różności”. Czekam tylko na takie zakończenie jak z ww. teledysku :)

piątek, 22 stycznia 2010

Day 1 – Wyjście z kliniki

4 stycznia: Już po wszystkim… czas wracać na stare śmieci. Wsiadam za kółko i czym prędzej włączam radio i przesłuchuję go uważnie przez całą drogę. Muzyczka nie daje zbyt mocnych nowych wrażeń, więc cały czas przestawiam kanały na jakieś gadanka by poddać mój mózg maksymalnej próbie. Nie jestem moherem ale chyba najdłużej siedziałem na radiu Maryja bo było najwięcej gadania a najmniej śpiewania ;) Wrażenia słuchowe dosyć mocne- ale jak wspomniałem wysokie dźwięki nie wywołują zawrotów głowy (stąd wolę określać je jako „mętlik”) więc zupełnie mi to nie przeszkadzało w prowadzeniu samochodu. Rzecz jasna jeszcze nic nie rozumiałem z radia. Aktualnie wszystko, co jest poza zasięgiem wzrokowym jest dla mnie tajemnicą- większość informacji odbieram drogą wzrokową a aparaty słuchowe odgrywają role jedynie wspomagającą- mechanizm ten jest tak skomplikowany, że mój wykład omawiający ten mechanizm składa się z 70 slajdów i potrzebuję co najmniej godziny aby dokładnie to wyjaśnić słuchaczom więc nie będę teraz się rozpisywać na ten temat ;)

Mniej więcej w połowie drogi postanawiam zrobić sobie mała przerwę na stacji benzynowej i zamawiam podwójną mocną czarną. Nagle coś niczym bomba z piorunami rozsadza moją głowę od wewnątrz. Jak tylko moja głowa wróciła na miejsce, podnoszę wzrok znad lady i okazuje się, że to barmanka strzepywała zużyte zmielone ziarenka kawy z podajnika nie oszczędzając na sile. A ponieważ zarówno kosz na śmieci jak i ten podajnik był metalowy… po raz pierwszy w życiu w mojej głowie zagościł metaliczny dźwięk (który jeszcze tyyyle razy będzie mnie później prześladowywać…:) a barmanka zapewniła mi tego pierwszego wrażenia w całkiem donośnej postaci :)

I tak oszołomiony z kubkiem kawy w ręku wracam do samochodu. Zauważam kolejną istotną zmianę- uderzenie plastiku o plastik (np. zamykając klapę na gadżety w samochodzie)- i te dźwięki także sieją spustoszenie w głowie- są to niezwykle ostre dźwięki jakby mi ktoś skrobał od wewnątrz metalowym prętem o blaszaną czaszkę- fascynujące.

I po „spokojnej” drodze pełnej wrażeń ściskam się mocno z żonka i synkiem. Synuś od razu zauważa zmianę za uchem, na szczęście podchodzi do procka ostrożnie ograniczając się do pokazywania paluszkiem mówiąc „aparat, aparat piszczy” :) Odkrywam momentalnie już nowe głoski nadawane przez procek- „ą” i „ę”- na tyle znacznie się wyróżniły od innych głosek, że nie mam wątpliwości co do ich brzmienia, zwłaszcza z ust synusia :) W aparacie słuchowym rozpoznaję praktycznie głoski tylko typu „A”, „SZ”, „P”, „M” nie licząc „spontanicznie” wychwyconych głosek przy rozmowie- to także skomplikowana sprawa- dla zainteresowanych zapraszam na moje wykłady ;). Nowe wrażenia: krzyki protestu synusia- niczym wkręcanie śruby do mózgu- aparaty zwykle mają reduktor hałasu więc do tej pory te hałasy ścinały. Słyszenie bąbelek w czajniku na wodę (w aparacie były to zwyczajne buczenie). Dzwonienie porcelany i sztućców zwala mnie dosłownie z nóg. Za to plusk wody kąpiącego się Filipka daje tyle akustycznej frajdy :)

I wreszcie nauczyłem się cicho przełączać pstryczki do lamp i naciskać na klamki. Aparaty generalnie wyciszały te hałasy i przez co nie zdając sobie sprawy z konsekwencji akustycznych przełączałem pstryczki i naciskałem na klamki najbardziej efektywnie (tj. głośno- nierzadko także nieświadomie trzaskając drzwiami). Teraz wyraźnie słychać wszystkie pracujące mechanizmy za pstryczkami i klamkami. Ach, moja kochana żona będzie teraz przeszczęśliwa bo jestem dość skrajnym „nocnym markiem” a nieraz w przeszłości nie udawało mi się po cichu zakraść się do łóżka bez jej obudzenia :)

wtorek, 19 stycznia 2010

Day 1- Wyjście na świat...

W zasadzie to spodziewałem się właśnie takich wrażeń i ostrożnie nie oczekiwałem zbyt wielu niespodzianek przy podłączeniu (dzięki nieocenionemu blogowi na ci.hell.pl- dzięki ci wielkie cyborg’u :) Inżynier również uprzedza o różnych efektach implantowaniu- tak jak cyborgowi opowiada mi o kłuciu w głowie u 18 latki zanim po pół roku pojawiły się pierwsze wrażenia słuchowe. Na „do widzenia” inżynier instaluje mi 4 programy do mojej hybrydy z coraz mocniejszymi impulsami (do zmiany co tydzień)- zaczynając od słabych (oceniając z dzisiejszego punktu widzenia- wręcz symbolicznych :) impulsów. Zauważam również, iż ustawienia na aparat słuchowy również są ostrożnie ustawione (widać ustawienia gdyż, w przeciwieństwie do części implantowej, ustawia się je ręcznie małą śrubką regulując odpowiednio pokrętła jak w starszych modelach aparatów słuchowych- patrz zdjęcie poniżej- zielona i niebieska kropka widoczna za klapką to jedne z 4 pokręteł) - przez co niemal żadne dźwięki nie „wchodzą” przez wkładkę. Na razie wydaje się to być dla mnie akceptowalne gdyż mogę się maksymalnie skoncentrować na cybernetycznych dźwiękach.



I tak z uruchomioną machiną cybernetyczną wychodzę na korytarz… od razu uderza „pogłosowy” harmider „korytarzowej” atmosfery (głównie za sprawką zaciekawionych wszystkim dzieciaków :) – „pogłosowy” gdyż te wszystkie głośne wysokie głosy są ledwo namacalne w postaci mętlika w głowie. Przychodzi czas na kolejny miniwykład nt. obsługi technicznej implantu zewnętrznego. Tym razem jestem tylko z osobami z Opus’ami 2. Ponieważ w czasie przerw zdążyłem już dokładnie przeczytać cała instrukcję obsługi (co zalecali na pierwszym wykładzie)- już mi się nieco nudziło bo wykład był w zasadzie w większości czasu powtórzeniem instrukcji (przydały się za to informacje o ubezpieczeniu implantu i zachowaniu w ekstremalnych warunkach- bramki lotnicze, sport etc.). „Bawiłem” się więc słuchaniem i starałem się maksymalnie wyciągnąć coś z hybrydy. Sam wykład niewiele dał wrażeń słuchowych więc narasta we mnie trochę obaw czy cewka jest dobrze wprowadzona (zdarzają się ponoć rzadkie przypadki, iż cewka się trochę „zsuwa” i nadawane impulsy są gorzej odbierane przez nerwy). Po wykładzie przy chowaniu materiałów do plecaka nagle niczym chmara elektrycznych kuleczek coś uderza do głowy… a to szelest papieru taki ostry. Tak samo brzęk gumki okalającej teczkę na papiery niemal wytraca mnie z równowagi… to chyba dobry znak :)

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Day 1- Podróży... CZAS NA START!

4 stycznia: Jeszcze w czasie przerwy z ciekawości próbuje przyłożyć magnes do głowy i nic się nie dzieje- pewnie wymagane są baterie- myślę. Ale okazałem się po prostu gruboskórnym (w dosłownym tego słowa znaczeniu ;) i trza było podmienić magnes na mocniejszy. No to teraz podłączają mnie na razie samym kablem do komputera niczym w Matrixie ;) Dreszczyk przechodzi mi przez plecy czując zimny magnes solidnie przylegający do skóry tuż za uchem… No i wreszcie „wstępny” inżynier (nie ma jeszcze „mojego” specjalisty od hybryd, żeby wszystko idealnie ustawić ale i tak jest OK.- ważne, żeby ucho już stawiło czoło z nowymi cybernetycznymi dźwiękami- hybrydowy inżynier ma być na następnym spotkaniu) przegląda wszystkie papierki z badań słuchowych, prosi o małą chwilkę na ustawienia w komputerze… i nagle bacznie się mi przygląda w milczeniu. „Czujesz coś?” – pyta po chwili. Przymykam oczy i odpowiadam z sercem w gardle „nic, tylko cisza…”- mówię. „A jak teraz?”- pyta ponownie…

Powoli, jakby z głębi mózgu, narasta mi mętlik w głowie, ciężko to nawet określić jako zawroty głowy bo nie tracę przy tym równowagi- można by to porównać do gwałtownego wejścia do lodowatej wody tuż po godzinnym pobyciu w saunie fińskiej. Pojawia się lekkie mrowienie za uchem i dwa razy zdarza mi się elektryzować końcówka języka (identycznie jak po przyłożeniu płaskiej baterii - na szczęście później już nie pojawiają się takie wrażenia :). Jakby informacje zainicjowane przez impulsy elektryczne nie potrafiły znaleźć swojego miejsca w mózgu i niczym piłki ping-pongowe obijały się od ścianek czaszki z prędkością światła i ginęły bezpowrotnie w nieznanych zakamarkach szarych komórek nie doczekując się prawidłowej interpretacji.

Inżynier puszcza kolejne próbne serie impulsów, raz słabsze, raz mocniejsze- w zasadzie nic nie czuję poza tym mętlikiem w głowie- raz większa wirówka, raz mniejsza. Dopiero przy współpracy z aparatem słuchowym implant pokazuje swoje „prawdziwe” oblicze. To tak jakby te piłeczki ping-pongowe nagle zobaczyły strumień dźwięków dopływających z aparatów słuchowych płynących do prawidłowej części mózgu odpowiadającej za interpretowanie dźwięków i czym prędzej dołączały się do tych strumieni podkręcając niektóre wysokie tony czy nabierając wyrazistości- czasem nawet całkiem przekręcając niektóre głoski do góry nogami… hmmm- myślę- czyli to takie wyzwania dźwiękowe będą na mnie czekać? Całkiem, całkiem interesujące. Z czystą przyjemnością przyjmuję wyzwanie! :)

niedziela, 17 stycznia 2010

Day 1- przygotowania do podłączenia...

4 stycznia: Na zewnątrz wciąż, jak trafnie określił mój półtoraroczy synuś: „huhuha, zima zła!” więc niestety w dalszym ciągu nie można polegać na punktualność pociągów i wybieram się znów samochodem- dzień wcześniej- bo hospitalizacja zaczyna się z samego rana. Nocuję w „stajni” ulokowanej koło kliniki (to taki hotel i stajnia w jednym- faktycznie nocuje się w jednym budynku wraz z końmi, na szczęście nie w tych samych pokojach ;) Noc znów spędzona z burzą myśli co mnie czeka następnego dnia…

Hospitalizacja zaczyna się od krótkiej konsultacji medycznej gdzie również otrzymuje się szczegółowy plan badań, konsultacji i wreszcie samego podłączenia. Pierwszy punkt z planu to wstępna konsultacja w postaci mini-wykładu dla wszystkich obecnych zaimplantowanych (7 osób). Krótko omawia się funkcjonowanie wewnętrznej części implantu. Niektórzy dorośli zaimplantowani zaskakują całą masą pytań, które powinno się zadać już dawno zanim powie się „tak”… Jak dla mnie jest rzeczą raczej dosyć oczywistą, żeby dowiedzieć się wszystkiego o implancie zanim dać się pokroić. Stosunkowo wiele można dowiedzieć się z internetu i blogów zaimplantowanych… ale coź, mimo wszystko znoszę pytania cierpliwie i w milczeniu. Następnie omawia się szybko etapy rehabilitacji i częstotliwość wizyt w Kajetanach (pierwsze 2 wizyty co 2 tygodnie a potem co 1 miesiąc przez kolejny rok). W końcu wszyscy dostają swoje upragnione pudełka :) Rozdają cztery olbrzymie pudełka z Freedom’ami (głównie dla dzieci), dwa nieco mniejsze pudełka z Opus2’ami dla dwójki dorosłych i wreszcie pudełko z Duet2’em dla mnie wielkości… pudełka na kapcie :( Po otwarciu mojego pudełka okazuje się, że jest w nim praktycznie tylko sam implant, no i może mały plastikowy śrubokręt i szczoteczka. Jestem trochę rozczarowany brakiem dodatkowych akcesoriów gdyż potem dużo się mówi o konserwacji implantów (za pomocą właśnie dołączonych do innych modeli akcesoriów), a ja, do diabła, czym mam konserwować mój procek (popularne określenie na procesora)??? Freedom wręcz oczarowuje swoimi gadżetami do konserwacji, możliwościami dołączania rożnych elementów do procka itp. Z kolei Med.-el zaczął dodatkowo standardowo dołączać do Opus’ów2 trzy akumulatory do implantów wraz z ładowarką, na co także po cichu liczyłem. Inżynierowie tłumaczą, że mój procek Duet2 jest stosunkowo nowym produktem i nieco odmiennym konstrukcyjne od Opus’ów co spowodowało, że żadne gadżety z Opus’ów2 nie pasują do Duet’a2. Jednak obiecują, że spróbują ściągnąć dla mnie przynajmniej akcesoria do konserwacji. Myślę, że jakoś przeżyję- zwłaszcza, iż mam wszystko co najważniejsze- czyli sam procek ;).

Przyszedł czas na mielenie mojego mózgu różnymi badaniami słuchu z aparatu słuchowego. Wykonywane są po to, by inżynierowie mieli jakiś punkt wyjściowy przy ustawieniach procka. Oprócz standardowych badań na wrażliwość słuchu na różne częstotliwości, bada się także stopień rozumienia ze słuchu. Już na start uprzedzam o moim niemal zerowym rozumieniu z samego słuchu ale mimo wszystko próbujemy. Z głośników puszczane są różne wyrazy dwusylabowe- słyszę praktycznie tylko coś w stylu „ba” czy „bu”. Po kilku słowach rezygnujemy ale i tak rehabilitantka jest zadowolona, że chociaż próbowałem określić to co mniej więcej słyszę ;) I wreszcie, po popołudniu, stoję pod drzwiami nr D14, za którymi będą na mnie czekać pierwsze cybernetyczne wrażenia… :)

piątek, 15 stycznia 2010

Jeszcze przed startem

28 grudnia: Termin ściągania szwów nieco opóźniony ze względu na czas świąteczny (standardowo ściąga się szwy po 10 dniach) i w niektórych miejscach szwy zdążyły wrosnąć w skórę przez co miałem wrażenie, że lekarz mi wyrywa włosy jeden po drugim zamiast szwów ;) Na szczęście z blizną bez zarzutu. Zostało mi jeszcze tylko trochę płynu w uchu środkowym- ma się to samo wchłonąć ale ostrzegają mnie przed zbyt pesymistycznymi wynikami badań słuchu dopóki właśnie ten płyn całkiem nie wchłonie. Kierują mnie po chwili na badania słuchu i kamień mi spada z serca… audiogram niemal nie drgnął, i to pomimo płynu w uchu, który teoretycznie miał mi przeszkadzać! :) Ogromne podziękowania dla Pana Profesora i jego precyzyjnych rąk! Po czym spotykam się z inżynierem biologicznym, który będzie mi ustawiał mój cybernetyczny słuch. Omawiamy krótko ścieżkę dostrajania implantu i szybko się dogadujemy w kwestii metodologii nauczania nowych wrażeń dźwiękowych tj. wybieramy wersję „brutalną” ale z większym prawdopodobieństwem szybszego przyzwyczajenia się (zalecany przez inżyniera i całkowicie pasujący do mojej osobowości ;) zamiast wersji „łagodnej” ale z wydłużonym terminem rehabilitacji. Najwcześniejszy termin podłączenia to 3 tygodnie po operacji więc termin pada na 4 stycznia… to niemal tuż, tuż- więc po prostu super! :)

Dla zniecierpliwionych… kolejne posty z pierwszych wrażeń implantowych już wkrótce!