wtorek, 20 grudnia 2011

„Hybrydy” roczek coraz bliżej…

Dni robią się coraz krótsze i chłodniejsze. Nie zniechęca to mnie jednak wcale do wspólnych dłuższych wypraw rowerowych. Z drzew sennie opadają mieniące się wszelkimi barwami liście a do uszu dociera ich miękki szelest. Zatrzymuję rower i przymykam oczy by nimi się w pełni nacieszyć. To zupełnie inny dźwięk niż ten z wakacyjnych leśnych joggingów. Ten jest znacznie bardziej urozmaicony i donośniejszy niż lekko muskający uszy szelest zielonych liści wiszących jeszcze na konarach drzew. Do jesiennego koncertu dźwięków dołącza się nagle szum zrywającego się i wirującego na wszystkie strony wiatru. Dodatkowego smaczku dodaje wspólna zabawa z synusiem w podrzucaniu w górę garści suchych liści. Aż się nie mogę nadziwić, że pozornie zwyczajne dni jesienne mogą dostarczyć tylu wrażeń.



Przyjaciele wracają z dłuższych wypraw i cisną się nam w usta wakacyjne opowieści. Czym prędzej umawiamy się na grillowe spotkania. Wieczorami są one umilane blaskiem świeczek i śpiewami przy gitarze. Skąpe światło ze świeczek i rozżarzonych węgli z grilla nie ułatwia mi zadania w komunikacji. Tym razem postanowiłem jednak zamiast prosić o dodatkowe światło przyjąć wyzwanie i więcej skupić się na słuchu. Efekty okazały się być bardzo różne. Uznałem, iż jednak na pewno jest ciut lepiej niż w przypadku tylko czytania z ust, zwłaszcza wtedy kiedy pozwoli się mózgowi „uwierzyć” dźwiękom napływającym do uszu. Ważne, żeby jak najmocniej skoncentrować się na falach głosek mowy. Natomiast struny z gitary poruszyły głębię duszy tak mocno, iż zaczynam się zastanawiać nad samodzielnym opanowaniem tego akustycznego cudeńka.


Rozpoczynający się sezon audytorski coraz mocniej daje się we znaki. Trochę mają racji wypowiadający się na różnych forach niesłyszących, iż nierzadko ciężko pogodzić intensywną pracę ze „specjalistyczną” rehabilitacją, w szczególności w sytuacji gdy na głowie ma się jeszcze rodzinne obowiązki. Na szczęście codzienne czynności również można wykorzystać w celach rehabilitacyjnych. Takich przykładów można mnożyć: głośne mówienie do siebie w samochodzie w drodze do biura, „podsłuchiwanie” rozmów pracowników za plecami, słuchanie muzyki w czasie pisania na komputerze, zabawa w chowanego z synusiem czy czytanie bajek przed snem Filipka etc.


Wkładka czasem mnie uwiera i próbuję ściągnąć implant by dać nieco wytchnienia zmęczonym uszom. Przy ściąganiu kręci mi się gwałtownie w głowie … i ratując głowę przed totalnym zamętem szybko zakładam implant. Implanty działają niczym narkotyk – dziwnie się już czuję bez cybernetycznych wrażeń, nawet tych najbardziej brutalnych. Okazuje się także, iż specjalistyczne baterie do implantów przy rozładowywaniu się niemal natychmiast przestają działać (w przeciwieństwie do „tradycyjnych” baterii do aparatów słuchowych, u których pierwszy sygnał przed słabą baterią pojawia się już na kilka dni przed pełnym rozładowaniem). Zanim włożę nowe baterie do implantu trzeba niestety przeczekać kilka minut w celu ich „zaktywowania się” (wskazane jest aby specjalistyczne baterie po odklejeniu naklejek zabezpieczających chwilę poleżakowały na wolnym powietrzu po to by optymalnie wydłużyć ich żywotność). Bywa to jednak niezwykle irytujące, w szczególności w sytuacjach kiedy pełny słuch jest niezbędny. Można to porównać do nagłej przerwy w dostawie głosu podczas oglądania ciekawego filmu.


Przychodzi czas na kolejne coroczne służbowe szkolenie. Przychodzi na nie nawet kilkaset pracowników z całej Polski, więc powstaje okazja na „zamianę” kontaktów e-mailowych na bezpośrednie rozmowy. Efekty rozmów okazują się być bardzo różne, przy czym zróżnicowanie te jest zgoła odmienne niż w przypadku aparatu słuchowego. W aparatach słuchowych rezultaty rozumienia były uzależnione głównie od budowy twarzy rozmówcy jak i jego sposobu poruszania ustami i tempa wymowy. W chwili obecnej dołączyło się zróżnicowanie w barwie głosu i wyrazistości wymowy. W dalszym ciągu stopień rozumienia płci przeciwnej jest wyższy niż płci męskiej ze względu na większą tolerancję wyższych tonów.


Łamie mi się nagle rożek do implantu. Oj, bardzo niedobrze, bo następnego dnia czeka mnie spotkanie z prezesem mojej spółki. Ponieważ rożek ten jednocześnie stanowi łącznik pomiędzy pojemnikiem na baterie a procesorem, nie da się go tymczasowo wymontować. Z kolei przy włączonej hybrydzie złamany rożek piszczy niemiłosiernie z powodu sprzężenia zwrotnego. Niestety w tym otrzymanym w Kajetanach nie było niemal żadnych części zamiennych. I co by tutaj począć? W końcu udaje mi się późną nocą odciąć zasilanie rożka plastrem izolując styk z procesorem (część akustyczna jest wbudowana w sam rożek). Odczuwam również dziwną lekkość noszenia samego implantu bez wkładki. Zazdroszczę tego komfortu „pełnowymiarowym” implantowiczom. Na szczęście dzień po spotkaniu z prezesem miałem zaplanowaną wizytę rehabilitacyjną w Kajetanach, więc przy okazji dokonałem szybkiej wymiany rożka. Pomimo braku części akustycznej w implancie samo spotkanie z prezesem poszło całkiem nieźle.


Praca nabiera maksymalnych obrotów. Zostaję wciągnięty w projekty u klientów. Niemal wszystkie „śmieciowe” dźwięki biurowe, wybitnie drażniące w zeszłorocznych projektach, zeszły na dalszy plan. W związku z tym mogłem już na spokojnie skoncentrować się na głoskach mowy i czerpać z tego wiele korzyści.

Podsumowanie pierwszego "hybrydowego" roku znajdziecie pod następującym linkiem:
http://ku-swiatu-dzwiekow.blogspot.com/2010/12/i-mina-prawie-rok.html


Przy okazji składam serdeczne życzenia Spokojnych i Wesołych Świąt oraz wszystkiego dobrego w Nowym Roku! :)

sobota, 22 października 2011

Kolejny artykuł w "Słyszę"

Drodzy,

Miło mi poinformować, że kolejna część moich cybernetycznych opowieści została ukazana w "Słyszę". Nie zabrakło również innych ciekawych artykułów, zwłaszcza na temat szumów usznych jak i o dzieciach kształcących się w systemie integracyjnym.

Wrzesień - Październik: http://www.sponin.org.pl/slysze/index.php?d&id=129
Listopad - Grudzień: http://www.sponin.org.pl/slysze/index.php?d&id=130

Zachęcam do lektury! :)

Paolo

poniedziałek, 12 września 2011

Sierpień 2010: „Hybrydy” miesiąc ósmy

Po niemal miesięcznej chorobie przyszedł najwyższy czas na zmianę na wyższy bieg w procesorze. I tak doszło do opóźnienia o pół miesiąca w stosunku do wstępnych terminów ustalonych przez inżyniera. Pomimo powrotu do zdrowia nowy program okazuje się być niezwykle mocny i uderzająco intensywny. Znów muszę być ostrożny przy porankowych włączeniach. Świat dźwięków znacznie się rozszerza, dochodzą również całkiem nowe dźwięki, a dotychczas odkryte wrażenia nabierają ostrzejszego wymiaru. Okupione to zostaje, dużym wysiłkiem i skupieniem, ale warto to zrobić.



Rozpoczynam ćwiczenia z programem komputerowym „Świat dźwięków Otta” (płytkę z programem można uzyskać bezpłatnie od firmy Med-el Polska). Jest to bardzo ciekawy program do ćwiczeń dostarczający całkiem sporego zapasu dźwięków do przesłuchania i przećwiczenia. Najbardziej zaskakujące doświadczenia miałem w części dotyczącej instrumentów muzycznych - skrzypce już okazały się być dla mnie przyjemne w słuchaniu i odgadywałem je bez problemu, natomiast ciężko było mi odróżnić flet od trąbki. Ogromna różnica pomiędzy aparatem słuchowym a implantem wystąpiła nawet przy tak nieskomplikowanych instrumentach muzycznych jak bębny. Przy samym aparacie słuchowym bębny brzmią niczym jednopłaszczyznowe „pum, puuuum, pum”. Natomiast w implancie słuchowym bębny brzmiały w stylu „pum, buuyym, pum” – dając wrażenia znacznie głębsze, odczuwalne całą duszą. Skrzypce, kontrabas czy saksofon to jak porównanie szarej deszczowej chmury do pełniącej się wszystkimi kolorami tęczy. Przy aparacie słuchowym instrumenty te brzmiały jak lekko falujące jeziora. Natomiast przy implancie morze dźwięków raz gwałtownie wzbija się kilkumetrowymi falami, raz wpada w ostre wiry, raz płynie spokojnie… aż kręcę głową ze zdumienia. Zauważyłem zależność efektów ćwiczenia od otoczenia, w którym często przebywałem, np. część programu dotyczącą odgłosów z miasta i narzędzi ogrodniczych przeszedłem bez pudła. Dwuipółletni synuś Filipek (słyszący) również z ogromnym zainteresowaniem ćwiczy ze mną na tym przyciągającym jak magnes programie i codziennie się o niego upomina.


Po powrocie do pracy odbywam kolejne szkolenie z soft- skills. Poziom rozumienia i tutaj okazał się być na całkiem przyzwoitym poziomie, dzięki czemu mogłem spokojnie się włączać w wieloosobowe dyskusje. Również i po wykładzie nie czułem zmęczenia i mogłem jeszcze ze sporym zapasem energii kontynuować program dnia z rodziną (w aparatach słuchowych zwykle już po 20 minutach byłem na tyle zmęczony, że nie miałem sił kontynuować wykładu).


Późnym wieczorem klapię na kanapę i włączam „Wiadomości”. Co za różnorodność głosek dostarczona mi przez nowy program w procesorze! Wszystkie wysokie głoski stały się tak wyraźnie „namacalne” i w dodatku ładniej się zlewają - w tak dużym stopniu, iż odczytując z ust rozumiem większość informacji i to bez większego wysiłku. Dla ciekawości zamykam oczy i rozkoszuję się nową różnorodnością głosek. Wprawdzie wciąż nie jestem w stanie rozumieć tylko ze słuchu, ale niespotykana dotąd słyszalna liczba głosek i przy tak wysokim poziomie wyrazistości znacznie podniosła mnie na duchu i nabrałem wiary w możliwość samodzielnego słuchania.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Dźwięki podążają za każdym ruchem...


Biegnę... biegnę głęboko w las, biegnę wśród strzelistych konarów drzew, pochylone gałęzie zamieniają leśną ścieżkę w ciasny leśny tunel. Rozkoszuję się również wydobywającym się spod butów miękkim chrzęstem piasku, szorstkim chrupotem żwiru, aksamitnym szelestem zeschniętych liści czy delikatnym chlupotem strumyków\. Zatrzymuję się na chwilę by nabrać trochę tchu, do uszu natychmiast dochodzi świst głębszych oddechów zmęczenia. Spoglądam wyżej na czubki drzew. Przymykam oczy i pozwalam nielicznym promieniom słonecznym przebijającym się przez otulającą ze wszystkich stron gęstwinę liści ogrzać moją twarz. Wsłuchuję się w szept wiatru śmigającego pomiędzy pniami drzew* (*nowoodkryte dźwięki dzięki implantowi słuchowemu).

Wsłuchuję się głębiej w las... Posłuchajcie... www.niezapominajki.pl/Obrazki/Spiewajace%20ptaki.pps (ściągnijcie prezentację + włączcie tryb "Slide Show")



Ach, co za rozkosz korzystać z tak szerokiego wachlarza barw dźwięku (implant wyłapuje odgłosy wszystkich ptaków z prezentacji). Czasem natłok tych "śpiewów" w lesie potrafi być tak ogromny, że aż ratuję się zasłonięciem uszu i z niedowierzaniem rozglądam się wokoło... Mam wtedy nieodparte wrażenie jakby każda gałąź była gęsta od gromady ptaków chcących się nawzajem przekrzyczeć.


Zatem wygląda na to, że implant dostarcza naprawdę szerokiego spektrum dźwięków. W samych tylko aparatach słuchowych najzwyczajniej bym pobiegł dalej pozostawiając za plecami niemal cały orszak dźwięków natury.


Jak zatem wygląda sytuacja akustyczna w samych aparatach? W w/w prezentacji najlepiej usłyszałbym odgłosy sowy i puchacza. Jest w tych odgłosach dużo niskich tonów więc, logicznie rzecz biorąc, nie byłyby trudne w odbiorze. Przy czym na pewno czegoś by mi w nich brakowało... odgłosy byłyby dosyć monotonne i praktycznie w rodzaju "u uuu, u uuu...". Implant dodał do tych odgłosów znacznej głębi i zróżnicowania. Brzmiały bardziej jak "u Uyyyuu, u Uyyyu...". W samym aparacie słuchowym słyszalne byłyby również odgłosy kukułki, mewy śmieszki (ale zwykłej mewy już nie) oraz kosa, ale tylko przy największym wzmocnieniu akustycznym i poprzez cewkę indukcyjną. Podobnie jak wcześniej, w każdym z nich brakowałoby swoistej głębi. Najgłośniejszy, w samym aparacie słuchowym byłby kos, przy czym ograniczałoby się to do równomiernego popiskiwania. Odgłosy pozostałych ptaków... pozostałyby kompletnie nieodbieralne.
IMPLANTOWICZE, pls dopiszcie w komentarzach jakie jeszcze akustyczne ciekawostki was spotkały na łonie natury :)

piątek, 29 lipca 2011

Kolejny artykuł w "Słyszę"

Tym razem nie zabrakło w dwumiesięczniku dalszego ciągu przygód implantowych :)

Zachęcam również do lektury innych artukułów - zwłaszcza o tym, czym kierują się rodzice decydujący się na wszczepienie swojemu dziecku implantu słuchowego, czego oczekują i jakie nadzieje z nim wiążą.
http://www.sponin.org.pl/slysze/index.php?d&id=127

niedziela, 29 maja 2011

Ciekawe e-Booki

Polecony przez Elzbietę Szmyt (wielkie dzieki! :) "Pierwsze kroki dźwięki słowa" (wydany spod rąk zespołu z PZG/Gdańsk) jest chyba najlepszym e-przewodnikiem z jakim miałem do czynienia. Treściwie i fantastycznie opisuje najważniejsze kwestie związane z rehabilitacją słuchu i mowy najmłodszych. Ten przewodnik powinni przeczytać co najmniej wszyscy rodzice niesłyszących dzieci :)

Uworzyłem również nową zakładkę "Ciekawe e-booki" (patrz wyżej zakładki pod głównym tytułem) gdzie zostały umieszczone równiez link do w/w e-przewodnika jak i linki do innych bezpłatnych przewodników, które warto przeczytać. Miłej lektury! :)

wtorek, 17 maja 2011

Lipiec 2010: „Hybrydy” miesiąc siódmy - słuchajmy i czujmy...

Tuż po powrocie żony ze szkolenia dopada mnie paskudna choroba, która przykuwa mnie do łóżka. W konsekwencji dochodzi do ograniczonej aktywności słuchu i mowy… słuch i język zaczynają „rdzewieć” (im mniej są wykorzystywane tym trudniej potem im wrócić do swojej pełnej sprawności). Ciężko mi nawet podjąć się jakiejkolwiek rehabilitacji słuchu ze względu na znaczne przewrażliwienie na dźwięki i szybkie zmęczenie słuchaniem, jak to zwykle bywa i u osób słyszących. To kolejny dowód, iż implant nie tylko dostarcza bodźce dźwiękowe ale i powoduje wszelkiej maści „biologiczne” odczucia takie jak u osób słyszących (tj. przewrażliwienie na dźwięk w czasie choroby czy większe zmęczenie w przypadku dłuższego słuchania w skupieniu).  Aby zabić trochę czasu postanawiam obejrzeć jeszcze raz film pt. „Dzieci mniejszego boga” - teraz oczami zaimplantowanego. Spotyka mnie ciekawe doświadczenie, zwłaszcza w odcinkach, kiedy niesłysząca główna bohaterka określa „wrażenia słuchowe” czy wkomponowuje się w otaczające ją „dźwięki” np. w sytuacji gdy opisuje brzmienie fal morza.  Zobaczcie na przykładzie opisu brzmienia fal mórz (scena zaczyna się w okolicach 4 tej minuty).


Aktorka świetnie przedstawia te „wrażenia” językiem migowym i całym swoim ciałem, pomimo znacznego ubytku słuchu. Wynika z tego, iż oprócz słuchu, duże znaczenie ma „wyczuwanie” dźwięków ciałem, a u osób z ubytkiem słuchu jest ono znacznie silniejsze i bardziej namacalne. Także w moim przypadku „słuchanie ciałem” przed zaimplantowaniem odgrywało znaczącą rolę w odbieraniu bodźców zewnętrznych (np. wyczuwanie kroków zbliżających się osób czy dojeżdżającego pociągu na peron). Obecnie, implant słuchowy wyprzedza w niektórych sytuacjach ciało w ostrzeganiu przed czynnikami zewnętrznymi. Nadal jednak w niektórych sytuacjach „słuchanie” ciałem daje znaczącą pomoc w odbieraniu dźwięków słuchem. Ma to miejsce w szczególności podczas słuchania muzyki czy wyczuwania bardzo cichych czy całkiem nowych dźwięków. Zatem dźwięki to nie tylko głoski i tony ale także wyczuwanie całego wachlarza różnego rodzaju wibracji.

niedziela, 15 maja 2011

Nuty duszy…

Pewnego wieczoru kładę się na kanapie z lampką czerwonego wina i włączam pożyczoną od ojca płytę pt. „Spanish Dreams” Johna Willams’a z muzyką gitarową. Zamykam skrajne zmęczone oczy (wciąż jednak  są dominującym narządem zmysłu odbierającym informacje z zewnątrz) i koncentruję się tylko na słuchu. Posłuchajcie



Ach, te nuty …
Czuję jak dżwieki z gitary wpływają w głąb mej duszy i wznoszą ją w nieznane przestworza muzyki. Co za rozkosz! Co raz bardziej koncentruję się na słuchu by mocniej poczuć w siebie te muzyczne wibracje. Dla ciekawości wyłączam na chwile implant ale już po bardzo krótkiej chwili wiem czego tu brakuje i szybko na nowo go włączam .. Czego brakuje w samych aparatach słuchowych? Na samym aparacie dźwięki są również bardzo miękkie i odbierane niemal ze wszystkich strun, ale są dosyć jednostajne i brakuje w nich pewnej „werwy”, tak jakby gitara dawała jednostajne brzmienie niezależnie od mocy uderzenia w struny. Można by to porównać do sytuacji w której dyrygent poruszałby swoją batutą tylko w sposób spokojny bez wykonywania głębszych czy bardziej gwałtownych ruchów. Nie ukrywam, iż słuchanie w aparacie słuchowym jest również przyjemne, ale muzyka brzmi tak jakby tylko lekko głaskała wierzch duszy. Powoduje to stosunkowe szybkie znudzenie ze względu na swoją jednostajność. A w implancie dźwięki są znacznie głębsze, sięgające samego dna duszy oraz wibrujące w głowie niczym wściekłe fale uderzające w piorunująco wysokie tony, by zmieszać się z gwałtownymi wirami niskich tonów i zatańczyć z całą kakofonią wszystkich częstotliwości… aż wszystkie inne zmysły wyłączają się by całym ciałem skoncentrować się na muzyce.

Czerwca ciąg dalszy 2010: „Hybrydy” miesiąc szósty cd.

Słońce powoli wychyla się zza horyzontu, jego promienie odbijają się o topniejące lody. Wreszcie mogę wychylić się zza służbowego laptopa i spojrzeć z większym spokojem w siną dal… w przyszłość.




Krótko po powrocie z ostatniej wizyty w Kajetanach przyszedł czas na służbowe szkolenie. Na miejscu okazuje się, że musimy się stłoczyć w miniaturowej salce konferencyjnej a wykładowcy są zmuszeni stać tuż pod oknami. Był akurat piękna pogoda, promienie słoneczne bezpośrednio przebijały się przez okna i grzały twarze słuchaczy. Niestety wiązało się to z niemal zerową widocznością twarzy wykładowców. Zwykle w takich sytuacjach uprzejmie proszę wykładowców o zmianę lokalizacji, ale ku mojemu zdumieniu mówili oni na tyle spokojnie i wyraźnie, że pomimo ograniczonej widoczności ich ust byłem w stanie wyłapać całkiem zadowalające fragmenty wypowiedzi. Prowadzona prezentacja multimedialna znacznie ułatwiała wyłapanie kontekstu wykładów, a jednocześnie nie trudno było się spodziewać, jaki zakres słownictwa zostanie zastosowany. Mózg, ciekawy nowych ustawień procesora, został nastawiony na maksymalną czułość. Wszelkie nowe wrażenia przyjmował z wielkim zaangażowaniem i chłonął łapczywie nowe dźwięki. W miarę słuchania w wyniku przyzwyczajania się do nowych dźwięków, czułość ta zwykle jest osłabiona. Ważne zatem, aby nieustannie „karmić” mózg wrażeniami akustycznymi w celu odpowiedniego ich „zakodowania” w mózgu. Z powodu skrajnego wyczerpania maksymalną koncentracją zwykle nie angażuję się w „podwórkowe” pogaduszki na przerwach między wykładami. Tym razem implant słuchowy na tyle wyręczył mnie w zdobywaniu informacji, że został zaoszczędzony jeszcze całkiem spory zapas energii na krótkie wymiany zdań z kolegami. Również dzięki opanowaniu w miarę pełnego obrazu wykładu mogłem sobie pozwolić na większe zaangażowanie w dyskusje w jego trakcie i przedstawienie słuchaczom własnych przemyśleń. W trudniejszych warunkach akustycznych wspomniane „moce” zwykle są niemal całkowicie zużywane na same tylko „wyłapywanie” treści mowy czy wyszukiwanie kontekstu wypowiedzi. Wreszcie mogłem uwolnić nieustannie kłębiące się w mej głowie myśli i pomysły.



Miałem za sobą niezwykle intensywne półrocze zarówno w pracy jak i w zdobywaniu nowych terytoriów świata dźwięków. Spragnieni nieco wytchnienia postanawiamy całą rodzinką wybrać się nad polskie morze by uciec od miejskiego zgiełku i nacieszyć się trochę relaksującym plażowym klimatem. Po długiej podróży, gdy już poczuliśmy pod stopami ciepły i aksamitny piasek, a lekka bryza muskała nasze twarze, uszom ukazał się cały wachlarz plażowych dźwięków. Szum morza był w prawdzie słyszalny wcześniej w aparatach słuchowych, ale brakowało mu swoistej niesamowitej głębi. Wyciszane w aparacie słuchowym krzyki mew pokazały w implancie swoją moc. Dotarło do mnie niesłyszalne wcześniej miękkie skrzypienie piasku, delikatny łopot parasoli muskanych przez wiatr oraz wiele innych niespotykanych dotąd dźwięków.


Na wycieczce do Kołobrzegu postanawiamy zasmakować podróży turystycznym statkiem po morzu. Syn Filipek od razu biegnie migiem na sam dziób statku by poczuć smagania wiatru i fali uderzających o burty statku. Co za radość, że mogłem się cieszyć tymi wrażeniami razem z nim.. Natomiast na pobliskim targu zasmakowałem drugiej strony medalu - doznawania pełnego wachlarza ostrych i nieprzyjemnych dźwięków przekrzykujących się nawzajem kupców oraz hałaśliwych zabawek dla dzieci tak, że aż zmuszony byłem zakrywać cybernetyczne uszy rękami. Cóż, jeżeli chce się w pełni wejść w świat dźwięków to należy się liczyć z rezygnacją z „umilaczy” w aparatach słuchowych – i bardzo dobrze!


Po powrocie z urlopu przypadł mi obowiązek samodzielnego całodniowego zajmowania się Filipem. Żona zostaje oddelegowana na kilkudniowe szkolenie i w związku z tym musiałem pełnić również nocny „dyżur”. Była to zatem pierwsza noc z włączonym zarówno aparatem słuchowym jak i implantem. Ze względu na fakt, iż przed każdym snem uwalniam moje uszy od świata dźwięków (świat ciszy dostarcza jednak nieocenionego komfortu na czas snu) nie byłem kompletnie przyzwyczajony do spania w aparacie i implancie słuchowym. Budził mnie każdy własny wdech i wydech jak i najmniejszy nawet szmer – co za koszmar! Nie zmrużyłem oka ani na moment przez całą noc. Następnej nocy postanawiam już „czuwać” tylko na aparacie słuchowym. Z nieco mniej czułym radarem uwolniony zostałem od tych natarczywych szumów i brzęków, ale i jednocześnie byłem w stanie usłyszeć wszelkie reakcje ze strony Filipka. Uff!

wtorek, 19 kwietnia 2011

Kompendium wiedzy na temat rehabilitacji dziecka głuchego

Po lekturze publikacji pt. "Moje Głuche Dziecko- kompendium wiedzy na temat rehabilitacji dziecka głuchego" PZG jestem pod wrażeniem jej treści. Omawiane są tutaj problemy związane z ubytkiem słuchu z tak róznorodnych punktów widzenia, środowisk jak i przedstawiane są różnorodne podejścia rehabilitacyjne. Przedstawiane są tutaj zarówno argumenty przemawiające za językiem migowym, jak i językiem mówionym bądź kombinacji obu metod komunikacyjnych. Argumenty te zostały przedstawione w sposób bardzo ciekawy i skłaniający do osobistych rozważań.

Dodatkowo w ostatnim rozdziale zostały zawarte bardzo praktyczne i treściwe "Rady dla rodziców" pod którymi mogę podpisać się obiema rękami :)

Gorąco zachęcam do lektury!

Jest ona bezpłatnie dostępna w wersji elektronicznej na stronie internetowej Polskiego Związku Głuchych Oddział Łódzki (http://www.pzg.lodz.pl/index.php?option=com_docman&task=doc_download&gid=4&Itemid).

Kolejny dwumiesięcznik "Słyszę"

Jeszcze mnie w nim brak... ale w następnym już czeka na was niespodzianka :)

Jednak zawsze zachęcam do lektury :)
http://www.sponin.org.pl/slysze/index.php?d&id=126

Serdeczności,

Paolo

piątek, 25 marca 2011

Początek czerwca 2010: „Hybrydy” miesiąc szósty - mała rewolucja

Z czystej ciekawości próbuję tym samym uchem słuchać zarówno przez „zwykły” aparat słuchowy i implant– poprzez demontaż części akustycznej hybrydy i założenie aparatu na to samo ucho. Część akustyczna nie jest niczym na stałe przytwierdzona do procesora (innym słowy, zamontowana „przez lekki wtyk”) więc czynność ta jest wręcz banalna. Jak już wspomniałem wcześniej, część akustyczna hybrydy ma stosunkowo słabą moc i obejmuje jedynie niewielką część niskich tonów. Na szczęście po rozmowie z MCSM zaproponowano mi dłuższą część implantu (z tzw. cewką „M” - od „Medium” - zamiast krótszego, jakiego zwykle używa się do hybrydy) tak aby, część implantowa mogła objąć swoim zasięgiem nieco większy zakres i zmniejszyć „białe plamy” na audiogramie. Próba jednak wykazała gorsze rozumienie samogłosek przy lepszym rozumieniu spółgłosek. Wydaje się zatem, że takie rozwiązanie spowodowało dominację aparatu słuchowego nad implantem i w efekcie doszło do powrotu do słyszenia podobnego do istniejącego w samych aparatach słuchowych. Zatem rozwiązanie hybrydowe wydaje się być bardziej skomplikowane niż mi się wydawało.


Wciąż popełniam błędy w różnicowaniu głoski „O” z głoską „E”. Problem polega na tym, iż w aparatach słuchowych głoska „O” jest rozpoznawana jako mająca wyższą, a „E” – niższą częstotliwość i tak mózg był „kodowany” przez ponad 20 lat. Natomiast w rzeczywistości jest na odwrót i tak jest to odbierane przez implant. Jednak mózg trudno tak przestawić, aby automatycznie prawidłowo rozpoznawał te głoski. Nierzadko muszę się porządnie zastanowić i przełamać dotychczasowe przyzwyczajenia aby udzielić prawidłowej odpowiedzi. Dochodzą również zmiany w rozpoznawaniu spółgłosek. Pewne spółgłoski rozpoznaję niemal bez problemu, ale inne, takie jak „K”, „P”, „T” czy „F” zostały przez implant wrzucone do jednego worka i niezmiernie trudno mi je rozdzielić. Więc czeka mnie jeszcze nie lada gimnastyka. Za to możliwość odróżnienia np. „S” od „SZ” to już czysta radość.

Przychodzi czas na kolejną wycieczkę do Kajetan. Tym razem oprócz rehabilitacji czeka mnie dostrajanie. Po ostatnim spotkaniu z panem inżynierem, na którym dokonano niemal kosmetycznych zmian niewiele oczekuję od następnego dostrajania. Po zakończeniu standardowych badań pukam do drzwi pana inżyniera. Po krótkiej wymianie zdań wewnętrzna część implantu zostaje podłączona magnesem do komputera. Jakie to dziwne uczucie, jakbym się obawiał, że cała moja pamięć zostanie przekopiowana na twardy dysk. Jednym ze standardowych komputerowych testów jest tzw. telemetria impedancyjna (eng. ART: Auditory Nerve Response Telemetry) polegająca na komputerowej analizie wrażliwości nerwów słuchowych na impulsy. Odbywa się to w zasadzie automatycznie i nie jest konieczny żaden „feedback” ze strony pacjenta. W czasie tego badania dochodzi do serii lekkich mrowiących dzwonień w mózgu niczym mocniejsze muśnięcie po samych wysokotonowych strunach harfy. Okazuje się, że wreszcie moje nerwy prawidłowo reagują na bodźce. Wygląda na to, że pan inżynier czekał na takie wyniki (ponoć czasem potrzeba czasu aby nerwy słuchowe zaprzyjaźniły się z cewką słuchową i zaczęły efektywnie odbierać impulsy). Inżynier z zadowoleniem zaciera ręce. Po małej chwili, naciskając na spację, patrzy na mnie spod okularów uważniej… o rany, do głowy znów uderza ten mętlik jak w pierwszych miesiącach użytkowania! Hurra - cieszę się w duszy - wreszcie jakieś poważniejsze wyzwania przede mną. Pan inżynier, nie przestając uważnie na mnie patrzeć, puszcza kolejne serie coraz mocniejszych programów. Ostatni program, o największej mocy, już można było śmiało porównać do cybernetycznych wrażeń z aktywacji implantu - aż pojawia się na moich ustach uśmiech, kiedy wspominam pierwsze implantowe dni. Ta „mała rewolucja” to wynik przestawienia na nieco inny tryb nadawania impulsów dający ponoć nie tyle mocniejsze wrażenia ale bardziej precyzyjny przekaz impulsów. Niezmiernie mnie to ucieszyło bo już poważnie nabierałem wątpliwości czy dam radę wyćwiczyć słuch na obecnych ustawieniach. A więc czas wrzucić wyższe biegi! Zwyczajowo pan inżynier pozostawia stary program w razie gdyby wrażenia okazały się być zbyt intensywne i zaszła konieczność chwilowego powrotu na stary program. Ponieważ rehabilitację mam zaplanowaną tuż po dostrajaniu muszę powrócić do starego ustawienia implantu gdyż mózg jeszcze nie zdążył otrząsnąć się z nowych wrażeń i zaburzyłoby to totalnie przebieg ćwiczeń. Ale zaraz po ćwiczeniach pełen emocji powracam do nowego programu i w oczekiwaniu na bus idę na małą przechadzkę w pobliskim lasku przysłuchać się dźwiękom natury…

środa, 23 marca 2011

Połowa maja 2010: „Hybrydy” miesiąc piąty cd.

Z początkiem maja nieco się uspokoiły - jakby to ładnie określić po angielsku- „cochlear implant afternight first launches” - pierwsze poranne odpalania implantu, o czym była mowa we wcześniejszych artykułach. Niemniej jednak w dalszym ciągu konieczne jest odpalanie implantu w spokojnych warunkach akustycznych (co przy porannych śpiewach synusia nie jest rzeczą prostą). „First launches” to pierwsze odpalenie implantu po dłuższej przerwie, czy to po śnie, czy po odłożeniu implantu na czas basenu, intensywnej aktywności fizycznej etc. W hałaśliwym otoczeniu w dalszym ciągu jest to niezmiernie silne i wyjątkowo niekomfortowe wrażenie, znacznie mniej intensywne w przypadkach gdy implant jest nieaktywny przez stosunkowo krótki okres, np. na czas wymiany baterii. Zaproponowałem firmie Med-el, aby przy okazji wprowadzania na rynek kolejnych generacji implantów, zmodyfikowała program procesora w taki sposób, aby była możliwość automatycznego stopniowego wzmacniania bodźców akustycznych przy jego „first launches”. Wydaje mi się, że takie ustawienie przynajmniej częściowo złagodziłoby efekt „akustycznego boksu”. Zobaczymy co na to powie producent.


Już praktycznie bezproblemowo słyszę dzwonek do drzwi nawet w sytuacji, gdy bawiąc się w chowanego z Filipkiem, jestem schowany w kącie na poddaszu. Z drugiej strony wszelkie rodzaje biurowego tła akustycznego, takie jak klikanie klawiatury, szelest papieru czy dzwonienie łyżeczek o kubki, wybitnie drażniące w pierwszych miesiącach użytkowania implantu, stają się już znacznie bardziej neutralne. Widocznie mózg zdążył już zaszufladkować te dźwięki do kategorii „dźwięków śmieciowych”. Dzięki temu znacznie łatwiej mi się skupić w pracy. I wreszcie mam aktywny akustyczny radar ostrzegający przed zbliżającymi się wszelkimi obiektami zewnętrznymi. Aparaty słuchowe nie były w stanie wykryć osób zbliżających się zza moich pleców. Powodowało to, że niemal każde zbliżenie się osoby będącej poza zasięgiem wzroku powodowało gwałtowne skoki serca do gardła, jak w trójwymiarowym horrorze z wyłączonym głosem. Można by to również porównać do sytuacji gdy podczas słuchani spokojnej muzyki nagle spada ci na ramię kilkutonowa tarantula. Jedynym ratunkiem przed takimi emocjami było „czucie” ciałem kroków zbliżającej się osoby czy nieustanne wzrokowe rozpoznawanie terenu. Rozwiązania te jednak nie eliminowały całkowicie problemu. Teraz, z czułym implantowym radarem akustycznym, już naprawdę trudno mnie zaskoczyć – co za komfort psychiczny.

Wiosna w pełnej krasie zachęca nas do rodzinnych rowerowych szaleństw. Zatem czym prędzej biegniemy do garażu na przegląd dwóch kółek. Niestety w jednym z rowerów pękła dętka. Zatem wspólnie z Filipciem zakasujemy rękawy i wyciągamy rowerowe narzędzia. Co za niespodzianka. Po wymianie dętki po raz pierwszy nie pompuję kół „w ciemno”, gdyż implant mi podpowiada czy pompka jest prawidłowo zamontowana a powietrze nie ucieka. W aparatach słuchowych praktycznie nie było żadnych dźwięków przy tych czynnościach… co za radość!

Również w większości przypadków bezproblemowo słyszę wszelkiego rodzaju ostrzeżenia akustyczne takie jak dźwięki powstające przy wklepywaniu kodów do alarmu, dźwięki czytników kart czy ostrzeżenia akustyczne w samochodach, np. po pozostawieniu włączonych świateł po wyciągnięciu kluczyka. Jakim cudem nie słyszałem tych nierzadko bardzo głośnych i natarczywych dźwięków przez aparaty słuchowe? W końcu będzie można odłożyć w niepamięć kable do ładowania akumulatorów samochodowych. Przyznam, że wcześniej, i to nieraz, zdarzało mi się je ładować z powodu pozostawionych świateł. I wreszcie nie muszę już po parkowaniu każdorazowo zerkać na lampy samochodowe.

Podczas ćwiczeń domowych wychodzi lepsze rozpoznawanie głosek „ą” i „ę” pomimo dłuższej przerwy w rehabilitacji. Jak wcześniej wspomniałem, dużą rolę w osiąganiu dobrych efektów rehabilitacji słuchu ma… niezłomna wiara w siebie. Bez tego pesymistyczny mózg po prostu zamyka się na postępy. Zauważyłem, że pewną różnicę w rozumieniu głosek ma to, czy ma się otwarte czy zamknięte oczy podczas ćwiczeń. Oczywiście w żadnym przypadku nie patrzę na mówiącego - mając otwarte oczy patrzę np. przez okno. Wydaje się zatem, że mając zamknięte oczy mózg jakby zbyt gorliwie koncentruje się na słuchu i popełnia więcej błędów… przynajmniej w moim przypadku. Ciekawie, czy inni także mają takie doświadczenia. A może wynika to z tego, iż niemal całe życie odbierałem informacje zewnętrzne głównie drogą wzrokową i mózg jest zbyt przyzwyczajony do tego, iż jak są zamknięte oczy to jest on w zasadzie odcięty od informacji zewnętrznych? Ciekawe…

Czas nieco odetchnąć po kolejnym ciężkim sezonie audytorskim, zatem wspólnie z kolegami z pracy wybieramy się trochę nacieszyć beskidzkimi widokami i powietrzem. Każdy chyba wie, jakie fascynujące mogą być dyskusje autobusowe, pełne dowcipów i wybuchów śmiechu. Aparaty słuchowe nie dawały praktycznie żadnej możliwości dzielenia się tą radością. Zwykle czytywałem wtedy książki (i wychodziłem przy tym na kujona) albo po prostu wyglądając przez okno liczyłem sekundy kiedy wreszcie autobus osiągnie cel podróży, czy wręcz wyłączałem aparaty słuchowe w celu uniknięcia raniących niczym nóż w plecy niezrozumiałych dowcipów. Teraz byłem wyposażony w lepszą akustyczną broń i w efekcie czego nieco więcej byłem w stanie wychwycić treści dyskusji, ale jeszcze nie na tyle, żeby aktywnie w nich uczestniczyć. Niemniej jednak byłem znacznie bardziej zadowolony niż przed zaimplantowaniem. Nie obyło się to jednak bez ogromnej koncentracji i wysiłku. Po dotarciu do celu musiałem wręcz na chwilę się zdrzemnąć zanim wszedłem znów do akustycznego labiryntu.



Po szybkim zimnym prysznicu, odświeżeniu się oraz wejściu do altanki pachnącej karczkami i kiełbaskami skwierczącymi nad trzaskającym ogniem (kolejne nowe wrażenia) mózg zostaje znów poddany ekstremalnej gimnastyce przy rozmowach grupowych. I tak to dla mnie duży sukces, biorąc pod uwagę fakt, iż przy samych aparatach słuchowych poziom rozumienia w takich warunkach był niemal zerowy. Na szczęście, w miarę ubywania kolejnych hektolitrów piwa języki nieco się rozplątywały i więcej było rozmów bezpośrednich. I tutaj, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu stopień rozumienia był na naprawdę przyzwoitym poziomie - zatem muszę koniecznie częściej chodzić na imprezy. I wreszcie do moich uszu dochodzą dźwięki muzyki z sali dyskotekowej. Przymykam oczy i pozwalam muzyce całkiem otulić moje uszy…



Muzyka dochodzi do moich uszu… muzyka… brak po prostu słów. Wcześniej słuchanie muzyki w zasadzie ograniczało się do rytmu, stąd, raczej z oczywistych powodów, najbardziej upodobałem sobie techno czy bębnową muzykę afrykańską. A teraz… dźwięki płyną we wszystkie strony mej duszy, raz wibrują delikatnymi nutami, po chwili gwałtownie zawracają wysokimi tonami, by znów zanurkować niskimi basami i wypłynąć na muzykalne morze dźwięków. Po prostu fascynujące… delikatnie określając, i dech zapiera mi w piersi. Niewiarygodne - myślę - i czym prędzej wciągam się w wir tańca.

Wcześniej mój taniec w zasadzie opierał się tylko na rytmie i dostosowaniu się do ruchu otoczenia poprzez ciągłą wzrokową obserwację. Teraz już od pierwszego razu mogłem śmiało stanąć na samym środku parkietu, zamknąć oczy… i pozwolić, aby muzyka zapełniła całą duszę i pokierowała ciałem… tańcom nie było końca.

wtorek, 22 marca 2011

Początek maja 2010: „Hybrydy” miesiąc piąty

Wycieczkowanie po klientach powoli chyli się ku końcowi i w końcu mogę sobie przypomnieć, co to znaczy mieć choć szczyptę czasu dla siebie i rodziny. Choć praca w dalszym ciągu wre pełną parą to pojawiają się już pierwsze ciepłe promienie słoneczne- o co za tym, pojawia się wizja wypłynięcia na nieco spokojniejsze wody :) Zatem wreszcie dochodzi najwyższy czas by odkurzyć folder „CI_Blog” i zerknąć na wyszufladkowane tam elektroniczne bazgrały…


Z początkiem maja 2010 roku przychodzi czas na kolejną wizytę rehabilitacyjną w Kajetanach. Mobilny charakter pracy tym razem okazał się być łaskawy w kontekście ciągłych wyjazdów do Warszawy – inaczej wyjazdy zżarłyby mi co najmniej połowę cennego urlopu. Pomimo istniejącego zaplecza technicznego jeszcze nie skorzystano z lokalnej rehabilitacji czy zdalnego ustawiania, co skutkuje iż na godzinną rehabilitację przypada mi co najmniej 8 godzin podróżowania, ale cóż, czego się nie robi dla lepszego słyszenia. Na spotkaniu rehabilitacyjnym wykonujemy ćwiczenia polegające na rozpoznawaniu liczb bez odczytywania z ust. Z zakresu liczb od jednego do stu tylko kilka razy doszło do błędów. Jak już wspomniała Cyborg, autor bloga www.ci.hell.pl, rozpoznawanie liczb jest raczej stosunkowe proste ze względu na porządne „zakodowanie” treści liczb w mózgu i łatwość ich odgadywania. Dzieje się tak m.in. dzięki powtarzalnym końcówkom „-naście” „-dziesiąt” „-set” jak i dosyć zróżnicowanym fonetycznie liczbom. Następne ćwiczenie polegało na uzupełnianiu na kartkach „usuniętych” wcześniej wybranych słówek z treści artykułu po odsłuchaniu tego samego tekstu. I tutaj nie napotkałem na większe kłopoty. W realizacji tego zadania bardzo mi pomogły wcześniejsze ćwiczenia za pomocą audiobook’ów.



Przychodzi czas na długi powrót do domu. W kolejowym Warsie praktycznie bezbłędnie wysłuchuję ceny produktów patrząc tylko na swój portfel. Ale fajnie! - myślę - i czas mocniej uwierzyć w możliwości samodzielnego słuchania mowy, pomimo że bezwzrokowe rozumienie wyrazów innych niż cyfry na chwilę obecną wychodzi raczej marnie… zatem czas uzbroić się w anielską cierpliwość.

Po powrocie do domu idziemy razem z Filipkiem na tradycyjne wspólne mycie zębów przed snem. Filipek dopiero co poznał tajniki posługiwania się szczotką, więc do moich uszu dotarły pierwsze dźwięki mycia Filipkowych zębów - niby łagodne, niby szorstkie. Co ciekawe, że własnego szczotkowania tak wyraźnie nie słychać. Pewnie w tym przypadku „słucha” tylko ciało i uszy się mimowolnie wyłączają.

Po obowiązkowej lekturze bajeczek dla wiecznie głodnego przygód Filipka padam do łóżka i spod przymrużonych oczu oglądam sobie filmy w TV. Postanawiam oglądnąć film o samurajskich walkach wręcz. Ile mnie tutaj spotkało niespodzianek akustycznych! Zaskoczył mnie dotąd niespotkany szeroki wachlarz odgłosów pozawerbalnych - silnych brzęków rozbijanego szkła, ostrych chrzęstów ładowanej broni palnej. Jednak najciekawszymi wrażeniami słuchowymi okazały się być… świsty przecinających powietrze mieczy samurajskich i ich charakterystyczne brzęki o miecze przeciwników i inne twarde przeszkody. Aż mnie wcisnęło w łóżko… nigdy wcześniej niesłyszany i niby „niewidzialny” dźwięk, a tu taka niespodzianka. Jeszcze po zakończeniu filmu gorączkowo wyszukuję inne filmy z użyciem białej broni by jeszcze się nacieszyć jej odgłosami. Na szczęście dosyć szybko natrafiam na film o muszkieterach, z walkami na szpady. Świsty szpad okazują się zdecydowanie miększe niż odgłosy mieczy samurajów. Widocznie muszkieterom daleko do japońskiej zwinności i szybkości, a szpadom - do ostrych jak brzytwa mieczy samurajskich. Zrozumiałem jak różnorodny jest ten świat dźwięków i ile jeszcze radości można z niego czerpać… ważne żeby słuchać ile wlezie.

poniedziałek, 7 marca 2011

Pomocy... gdzie szukać?

Ponieważ wciąż jestem na etapie kruszenia lodów w pracy ... wiąże się to niestety z moim ograniczonym dostępem czasu dla Państwa.

Chciałbym zatem gorąco zachęcić tych, którzy potrzebują pomocy ("implantowych" i nie tylko), do skorzystania z bezpłatnych programów rehabilitacji słuchu i mowy oraz specjalistycznej rehabilitacji dla dzieci z implantem słuchowym w Centrum Incorpore w Katowicach. Więcej informacji na stronie http://www.centrumincorpore.pl/.


Mam ogromną nadzieję, że z końcem marca wyjdę na spokojne wody i będę miał znacznie więcej czasu na podzielenie się kolejnymi cybernetycznymi doświadczeniami ... :)

Serdeczności!

sobota, 5 marca 2011

Napisy... ale jakie napisy?

Zainrygowała mnie niezwykle ankieta organizowana przez zespół AVT Lab dotycząca napisów dla niesłyszących w filmach, gdzie występuje więcej niż jeden język obcy. Napisy... niby rzecz banalna... ale co w przypadku gdy stosowanie różnych języków obcych czy odpowiedniego akcentu odgrywa istotną rolę w filmie? Jak to przełożyć na tekst w taki sposób aby wiernie odzwierciedlić intencje reżysera? Bardzo ciekawa ankieta... przekonajcie sie sami! :) P.S. Znajomość obcych języków absolutnie niewymagająca ;) 

Więcej pod linkiem tutaj: http://avt.ils.uw.edu.pl/badania/napisy/













zródło: onsi.pl

Kolejny dwumiesięcznik "Słyszę"

Mam nadzieje, że w następnych publikacjach już nie zabraknie cybernetycznych opowieści... fingers crossed! ;)

Niemniej jednak zachęcam do lektury- zwłaszcza o rynku pracy osób niesłyszących- artykuł zmuszający do głębszych refleksji...

http://www.sponin.org.pl/slysze/index.php?d&id=125
... przekonajcie sie sami! :)