środa, 16 czerwca 2010

Druga część blogu w "Słyszę"

Z przyjemnością informuję, że została wydana kolejna edycja dwumiesięcznika "Słyszę" z drugą częścią mojego bloga  http://www.sponin.org.pl/slysze/index.php?d&id=121 .

W wydaniu tym został zamieszczony bardzo ciekawy artykuł o kontakcie i komunikacji w bliskich relacjach spod ręki Joanny Kobosko i Joanny Kosmalowa. Polecam!

Milej lektury! :)

Brak wiary… nie dajmy się!

Siedzę wśród wielu, nagle gromki śmiech przewija się przez wszystkich,
Radośnie i miło, ale mnie to omija szerokim łukiem,
Łapczywie szukam wzrokiem i słuchem zagubionych strzępków głosów,
Ze skrawków słów próbuję wyłapać, skleić, przetworzyć by w końcu cokolwiek zrozumieć,
Lecz lawina hieroglifów wciska się w mój bezsilny rozum niczym chmara szarańczy,
Niewychwycony śmiech jest jak niewinny cios akustycznym mieczem w plecy...

Wciąż nierzadko dochodzi do sytuacji, iż wymagania komunikacyjne po prostu mnie przerastają nawet wśród najbliższych. Między innymi w takich sytuacjach, kiedy tematy schodzą do luźnej i szybkiej wymiany zdań, czy przy wieloosobowej dyskusji. Najczęściej wpadam wtedy w taką irytację, że najchętniej bym po prostu cisnął aparat wraz z implantem w kąt i zamknął się w klatce ciszy…

Na szczęście szybko uświadamiam sobie, że przecież to nie koniec rehabilitacji słuchu i jeszcze prawdopodobnie wiele możliwości przede mną. To właśnie dlatego w czasie rehabilitacji, niezależnie od jej formy i rodzaju aparatu, tak ważna jest determinacja, i wiara w swoje możliwości. Postęp rehabilitacji w dużej mierze zależy także od samej chęci słyszenia. W moim odczuciu, zmysł słuchu jest „bliższy” mózgowi niż jakikolwiek inny zmysł. Gdy coś czujesz - czujesz to zwykle „na zewnątrz”, na ciele. Gdy coś widzisz, najpierw dostrzegasz obraz, dopiero w następnej kolejności go analizujesz i interpretujesz. Natomiast w przypadku wrażeń akustycznych mam wrażenie, że dźwięki właściwie pojawiają się momentalnie w głowie, jakby tam właśnie powstawały.

Zatem przy braku gotowości do poznawania nowych dźwięków mózg automatycznie wykazuje pasywną postawę i po prostu nie przyjmuje nowych wrażeń słuchowych. Owszem, mózg odbiera dźwięki, ale jakoby w ogóle ichnie „słuchał” i nie próbował interpretować. A przy wielkiej i pozytywnej chęci słyszenia mózg nastawia się na maksymalną czułość akustyczną i jak tylko wyłapie nowe dźwięki, natarczywie domaga się pełnej informacji pytając: co to właściwie jest? skąd pochodzi? z czego wynika? Niczym zaciekawione wszystkim małe dziecko mózg chłonie i zapamiętuje treści coraz większej ilości dźwięków.

W tym samym czasie również zrozumiałem co to znaczy, iż język niesłyszącego w zasadzie nie jest nabywany tylko dawany. W przypadku osoby niesłyszącej czy słabosłyszącej nie ma praktycznie żadnych szans aby wiernie naśladować otoczenie akustyczne i samodzielnie tworzyć słowa. Język trzeba właściwie nabyć „od wewnątrz” różnymi technikami logopedycznymi. Można by to porównać do nauki rozpoznawania kształtów przedmiotów po ciemku: najpierw powoli po omacku poznaje się wszystkie wypustki i zagłębienia żeby potem praktycznie tylko na podstawie pamięci „technicznej” umieć opisać te przedmioty a potem je identyfikować i wykorzystywać. W przypadku osób słyszących mowa jest kontrolowana przez tzw. „autokorektę” - tj. własny słuch kontroluje mowę. Osoby z ubytkiem słuchu, z powodu zaburzonej autokorekty, muszą zapamiętać „techniczne” układy ust i kontrolować się poprzez ciągły nadzór nad prawidłowością tych układów. Na szczęście implant pozwala małymi kroczkami odkrywać tajemnice świata akustycznego, a co za tym idzie, dźwięki stają się coraz bardziej namacalne i łatwiejsze w naśladowaniu.

czwartek, 10 czerwca 2010

„Hybrydy” miesiąca trzeciego ciąg dalszy (marzec 2010)

Z tego względu, iż inżynierowie z MCSM nie za bardzo mogli sobie poradzić z niektórymi problemami natury technicznej procka (chodzi o wcześniej wspomniany rożek i tryb „T”) postanawiam zgłosić się z tym problemem bezpośrednio do przedstawiciela Med-el’a. Stosunkowo szybko dostaję odpowiedź, iż uwagi zostały przekazane do międzynarodowej centrali i jak tylko dostaną odpowiedź to przekażą mi ją dalej. Dostałem również informację, iż Med-el będzie wprowadzał na rynek coś w rodzaju „safety-lock” przeznaczony głównie dla najmłodszych pacjentów. Zabezpiecza ono ponoć rożek przed wypadaniem. Ciekawie jak się sprawdzi w praktyce.

Jak wiadomo, głównym przedmiotem dyskusji biznesowych są w zasadzie dane liczbowe. Dzięki temu intensywnemu treningowi „on job” cyfry stają się pierwszymi słowami, które udaje mi się niemal samodzielnie wyłapać tylko drogą słuchową. Jak np. przy „trzynaście” zauważyłem, iż człon „trzy” stanowi pewnego rodzaju ostry szum, którego mózg powolutku już zaczyna przyjmować i starać się interpretować zamiast całkowicie odrzucać traktując je na równi z szumem wiatru.

I wreszcie następuje długo oczekiwana próba aparatu słuchowego nowej generacji Phonak’a Naida. W oczy (uszy?) rzuca się o niebo precyzyjniejszy przekaz niskich tonów od Widex’ów, dzięki czemu różne częstotliwości fajnie się wzajemnie uzupełniają (tj. HA wraz z CI). Tak bardzo poszerza mi się zasięg czułości odbioru różnych dźwięków, iż słyszę praktycznie wszystko co się dzieje w domu w innych pokojach. A tu łazienka buczy w kuchni, w salonie żona ogląda TV, w łazience Filipek się pluska radośnie w wannie… jednym słowem, jak wcześniej wspomniałem, nic się już chyba nie ukryje przed moimi uszami. Może jeszcze nie potrafię ich natychmiast rozpoznawać, ale myślę, że to kwestia treningu. Natomiast chyba najważniejszą zaletą Naidy jest fakt, iż tak fantastycznie współpracuje ona z implantem, iż nierzadko mam trudności z rozpoznaniem przez jakie ucho w danym momencie odbierany jest dźwięk. Głoski ładnie się ze sobą zlewają, tj. każda głoska dość płynnie przechodzi z jednej na kolejną i znacznie mniej jest tych silnych uderzeń wysokich tonów (wspomniane wyżej „cymbały” nieco się oddalają). Dzięki takiej harmonii jestem w stanie dużo więcej prawidłowo rozpoznawać i interpretować mowę. Stanowisko te potwierdza również znajoma nosząca „pełnowymiarowy” implant.

W połowie marca jestem zmuszony odłożyć na jakiś czas implant ze względu na bolące ucho od uwierania wkładki i procka. Przez jakiś czas nosiłem pomimo bólu mając nadzieję, że ucho nieco się dostosuje do nowych warunków i będzie stopniowo coraz mniej niewygody. Niestety doszło do momentu, iż nieważnie jak bardzo zaciskałem zęby już nie byłem po prostu w stanie go założyć. Czym prędzej idę na wycisk ale niestety wkładki się nie dostaję od ręki. Bez implantu świat akustyczny staje się taki dziwnie szary i jednowymiarowy. Zwłaszcza zauważam to przy słuchaniu muzyki z programu „Jaka to melodia” (nie jestem jakoś specjalnym fanem tego programu tylko synuś Filip uwielbia tańczyć do tego programu). Właściwie wszystkie piosenki zrobiły się jednolite i właściwie odróżnić można było tylko rytm i rodzaj buczenia o różnym natężeniu. Znacznie pogorszyła się także reakcja na wołanie (z niemal 100% rozpoznawalności do ledwo paru na dziesięć) oraz różnego rodzaju dzwonki. Żona nie znosi jak nie noszę implantu, a to chyba dobry sygnał. Zdrowie się docenia dopiero przy chorobie…

No i nareszcie dostaję wkładkę pod koniec marca i mogę w pełni cieszyć się z hybrydy. Wkładka ładnie się wkomponowała w ucho i o dziwo nawet implant przestał uwierać. Już nie musze z zaciśniętymi zębami zakładać wkładkę. Jakie piękne stały się poranki. Powrót do implantu po 10 dniowej przerwie okazał się nielekki- mózg zdążył zapaść w lekki letarg i dopiero na drugi dzień noszenia procka dźwięki jakoś się stabilizują i mózg nie był okładany akustycznymi pięściami niemal jak w pierwszych dniach użytkowania procka. Nigdy więcej dłuższych przerw! Wreszcie mogę również zapomnieć o uwierających wkładkach i w pełni skoncentrować się na słuchu. I w świat akustyczny powraca kolejny wymiar: m.in. zauważyłem, że tylko w implancie jestem w stanie odróżnić dźwięk pracy silnika benzynowego od silnika diesla. Praca diesla jest taka bardziej donośna i dźwięczna (ale niekoniecznie głośniejszą) i przyjemniejsza w słuchaniu dla męskiego ucha. Nierzadko w trasie wyciszam sobie radio w samochodach by wysłuchać się różnym tonom silników. Staram się niemal każdej nocy co najmniej pół godziny poświecić na słuchaniu audiobooków. Słuchanie ich stają się coraz przyjemniejsze- przede wszystkim dzięki temu, iż wysokie tony robią się coraz mniej obce i wrogie mózgowi. Nabieram coraz większego przekonania, ze będzie coraz lepiej i lepiej nie tylko w słyszeniu ale i rozumieniu... :)