środa, 23 marca 2011

Połowa maja 2010: „Hybrydy” miesiąc piąty cd.

Z początkiem maja nieco się uspokoiły - jakby to ładnie określić po angielsku- „cochlear implant afternight first launches” - pierwsze poranne odpalania implantu, o czym była mowa we wcześniejszych artykułach. Niemniej jednak w dalszym ciągu konieczne jest odpalanie implantu w spokojnych warunkach akustycznych (co przy porannych śpiewach synusia nie jest rzeczą prostą). „First launches” to pierwsze odpalenie implantu po dłuższej przerwie, czy to po śnie, czy po odłożeniu implantu na czas basenu, intensywnej aktywności fizycznej etc. W hałaśliwym otoczeniu w dalszym ciągu jest to niezmiernie silne i wyjątkowo niekomfortowe wrażenie, znacznie mniej intensywne w przypadkach gdy implant jest nieaktywny przez stosunkowo krótki okres, np. na czas wymiany baterii. Zaproponowałem firmie Med-el, aby przy okazji wprowadzania na rynek kolejnych generacji implantów, zmodyfikowała program procesora w taki sposób, aby była możliwość automatycznego stopniowego wzmacniania bodźców akustycznych przy jego „first launches”. Wydaje mi się, że takie ustawienie przynajmniej częściowo złagodziłoby efekt „akustycznego boksu”. Zobaczymy co na to powie producent.


Już praktycznie bezproblemowo słyszę dzwonek do drzwi nawet w sytuacji, gdy bawiąc się w chowanego z Filipkiem, jestem schowany w kącie na poddaszu. Z drugiej strony wszelkie rodzaje biurowego tła akustycznego, takie jak klikanie klawiatury, szelest papieru czy dzwonienie łyżeczek o kubki, wybitnie drażniące w pierwszych miesiącach użytkowania implantu, stają się już znacznie bardziej neutralne. Widocznie mózg zdążył już zaszufladkować te dźwięki do kategorii „dźwięków śmieciowych”. Dzięki temu znacznie łatwiej mi się skupić w pracy. I wreszcie mam aktywny akustyczny radar ostrzegający przed zbliżającymi się wszelkimi obiektami zewnętrznymi. Aparaty słuchowe nie były w stanie wykryć osób zbliżających się zza moich pleców. Powodowało to, że niemal każde zbliżenie się osoby będącej poza zasięgiem wzroku powodowało gwałtowne skoki serca do gardła, jak w trójwymiarowym horrorze z wyłączonym głosem. Można by to również porównać do sytuacji gdy podczas słuchani spokojnej muzyki nagle spada ci na ramię kilkutonowa tarantula. Jedynym ratunkiem przed takimi emocjami było „czucie” ciałem kroków zbliżającej się osoby czy nieustanne wzrokowe rozpoznawanie terenu. Rozwiązania te jednak nie eliminowały całkowicie problemu. Teraz, z czułym implantowym radarem akustycznym, już naprawdę trudno mnie zaskoczyć – co za komfort psychiczny.

Wiosna w pełnej krasie zachęca nas do rodzinnych rowerowych szaleństw. Zatem czym prędzej biegniemy do garażu na przegląd dwóch kółek. Niestety w jednym z rowerów pękła dętka. Zatem wspólnie z Filipciem zakasujemy rękawy i wyciągamy rowerowe narzędzia. Co za niespodzianka. Po wymianie dętki po raz pierwszy nie pompuję kół „w ciemno”, gdyż implant mi podpowiada czy pompka jest prawidłowo zamontowana a powietrze nie ucieka. W aparatach słuchowych praktycznie nie było żadnych dźwięków przy tych czynnościach… co za radość!

Również w większości przypadków bezproblemowo słyszę wszelkiego rodzaju ostrzeżenia akustyczne takie jak dźwięki powstające przy wklepywaniu kodów do alarmu, dźwięki czytników kart czy ostrzeżenia akustyczne w samochodach, np. po pozostawieniu włączonych świateł po wyciągnięciu kluczyka. Jakim cudem nie słyszałem tych nierzadko bardzo głośnych i natarczywych dźwięków przez aparaty słuchowe? W końcu będzie można odłożyć w niepamięć kable do ładowania akumulatorów samochodowych. Przyznam, że wcześniej, i to nieraz, zdarzało mi się je ładować z powodu pozostawionych świateł. I wreszcie nie muszę już po parkowaniu każdorazowo zerkać na lampy samochodowe.

Podczas ćwiczeń domowych wychodzi lepsze rozpoznawanie głosek „ą” i „ę” pomimo dłuższej przerwy w rehabilitacji. Jak wcześniej wspomniałem, dużą rolę w osiąganiu dobrych efektów rehabilitacji słuchu ma… niezłomna wiara w siebie. Bez tego pesymistyczny mózg po prostu zamyka się na postępy. Zauważyłem, że pewną różnicę w rozumieniu głosek ma to, czy ma się otwarte czy zamknięte oczy podczas ćwiczeń. Oczywiście w żadnym przypadku nie patrzę na mówiącego - mając otwarte oczy patrzę np. przez okno. Wydaje się zatem, że mając zamknięte oczy mózg jakby zbyt gorliwie koncentruje się na słuchu i popełnia więcej błędów… przynajmniej w moim przypadku. Ciekawie, czy inni także mają takie doświadczenia. A może wynika to z tego, iż niemal całe życie odbierałem informacje zewnętrzne głównie drogą wzrokową i mózg jest zbyt przyzwyczajony do tego, iż jak są zamknięte oczy to jest on w zasadzie odcięty od informacji zewnętrznych? Ciekawe…

Czas nieco odetchnąć po kolejnym ciężkim sezonie audytorskim, zatem wspólnie z kolegami z pracy wybieramy się trochę nacieszyć beskidzkimi widokami i powietrzem. Każdy chyba wie, jakie fascynujące mogą być dyskusje autobusowe, pełne dowcipów i wybuchów śmiechu. Aparaty słuchowe nie dawały praktycznie żadnej możliwości dzielenia się tą radością. Zwykle czytywałem wtedy książki (i wychodziłem przy tym na kujona) albo po prostu wyglądając przez okno liczyłem sekundy kiedy wreszcie autobus osiągnie cel podróży, czy wręcz wyłączałem aparaty słuchowe w celu uniknięcia raniących niczym nóż w plecy niezrozumiałych dowcipów. Teraz byłem wyposażony w lepszą akustyczną broń i w efekcie czego nieco więcej byłem w stanie wychwycić treści dyskusji, ale jeszcze nie na tyle, żeby aktywnie w nich uczestniczyć. Niemniej jednak byłem znacznie bardziej zadowolony niż przed zaimplantowaniem. Nie obyło się to jednak bez ogromnej koncentracji i wysiłku. Po dotarciu do celu musiałem wręcz na chwilę się zdrzemnąć zanim wszedłem znów do akustycznego labiryntu.



Po szybkim zimnym prysznicu, odświeżeniu się oraz wejściu do altanki pachnącej karczkami i kiełbaskami skwierczącymi nad trzaskającym ogniem (kolejne nowe wrażenia) mózg zostaje znów poddany ekstremalnej gimnastyce przy rozmowach grupowych. I tak to dla mnie duży sukces, biorąc pod uwagę fakt, iż przy samych aparatach słuchowych poziom rozumienia w takich warunkach był niemal zerowy. Na szczęście, w miarę ubywania kolejnych hektolitrów piwa języki nieco się rozplątywały i więcej było rozmów bezpośrednich. I tutaj, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu stopień rozumienia był na naprawdę przyzwoitym poziomie - zatem muszę koniecznie częściej chodzić na imprezy. I wreszcie do moich uszu dochodzą dźwięki muzyki z sali dyskotekowej. Przymykam oczy i pozwalam muzyce całkiem otulić moje uszy…



Muzyka dochodzi do moich uszu… muzyka… brak po prostu słów. Wcześniej słuchanie muzyki w zasadzie ograniczało się do rytmu, stąd, raczej z oczywistych powodów, najbardziej upodobałem sobie techno czy bębnową muzykę afrykańską. A teraz… dźwięki płyną we wszystkie strony mej duszy, raz wibrują delikatnymi nutami, po chwili gwałtownie zawracają wysokimi tonami, by znów zanurkować niskimi basami i wypłynąć na muzykalne morze dźwięków. Po prostu fascynujące… delikatnie określając, i dech zapiera mi w piersi. Niewiarygodne - myślę - i czym prędzej wciągam się w wir tańca.

Wcześniej mój taniec w zasadzie opierał się tylko na rytmie i dostosowaniu się do ruchu otoczenia poprzez ciągłą wzrokową obserwację. Teraz już od pierwszego razu mogłem śmiało stanąć na samym środku parkietu, zamknąć oczy… i pozwolić, aby muzyka zapełniła całą duszę i pokierowała ciałem… tańcom nie było końca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz