niedziela, 15 maja 2011

Czerwca ciąg dalszy 2010: „Hybrydy” miesiąc szósty cd.

Słońce powoli wychyla się zza horyzontu, jego promienie odbijają się o topniejące lody. Wreszcie mogę wychylić się zza służbowego laptopa i spojrzeć z większym spokojem w siną dal… w przyszłość.




Krótko po powrocie z ostatniej wizyty w Kajetanach przyszedł czas na służbowe szkolenie. Na miejscu okazuje się, że musimy się stłoczyć w miniaturowej salce konferencyjnej a wykładowcy są zmuszeni stać tuż pod oknami. Był akurat piękna pogoda, promienie słoneczne bezpośrednio przebijały się przez okna i grzały twarze słuchaczy. Niestety wiązało się to z niemal zerową widocznością twarzy wykładowców. Zwykle w takich sytuacjach uprzejmie proszę wykładowców o zmianę lokalizacji, ale ku mojemu zdumieniu mówili oni na tyle spokojnie i wyraźnie, że pomimo ograniczonej widoczności ich ust byłem w stanie wyłapać całkiem zadowalające fragmenty wypowiedzi. Prowadzona prezentacja multimedialna znacznie ułatwiała wyłapanie kontekstu wykładów, a jednocześnie nie trudno było się spodziewać, jaki zakres słownictwa zostanie zastosowany. Mózg, ciekawy nowych ustawień procesora, został nastawiony na maksymalną czułość. Wszelkie nowe wrażenia przyjmował z wielkim zaangażowaniem i chłonął łapczywie nowe dźwięki. W miarę słuchania w wyniku przyzwyczajania się do nowych dźwięków, czułość ta zwykle jest osłabiona. Ważne zatem, aby nieustannie „karmić” mózg wrażeniami akustycznymi w celu odpowiedniego ich „zakodowania” w mózgu. Z powodu skrajnego wyczerpania maksymalną koncentracją zwykle nie angażuję się w „podwórkowe” pogaduszki na przerwach między wykładami. Tym razem implant słuchowy na tyle wyręczył mnie w zdobywaniu informacji, że został zaoszczędzony jeszcze całkiem spory zapas energii na krótkie wymiany zdań z kolegami. Również dzięki opanowaniu w miarę pełnego obrazu wykładu mogłem sobie pozwolić na większe zaangażowanie w dyskusje w jego trakcie i przedstawienie słuchaczom własnych przemyśleń. W trudniejszych warunkach akustycznych wspomniane „moce” zwykle są niemal całkowicie zużywane na same tylko „wyłapywanie” treści mowy czy wyszukiwanie kontekstu wypowiedzi. Wreszcie mogłem uwolnić nieustannie kłębiące się w mej głowie myśli i pomysły.



Miałem za sobą niezwykle intensywne półrocze zarówno w pracy jak i w zdobywaniu nowych terytoriów świata dźwięków. Spragnieni nieco wytchnienia postanawiamy całą rodzinką wybrać się nad polskie morze by uciec od miejskiego zgiełku i nacieszyć się trochę relaksującym plażowym klimatem. Po długiej podróży, gdy już poczuliśmy pod stopami ciepły i aksamitny piasek, a lekka bryza muskała nasze twarze, uszom ukazał się cały wachlarz plażowych dźwięków. Szum morza był w prawdzie słyszalny wcześniej w aparatach słuchowych, ale brakowało mu swoistej niesamowitej głębi. Wyciszane w aparacie słuchowym krzyki mew pokazały w implancie swoją moc. Dotarło do mnie niesłyszalne wcześniej miękkie skrzypienie piasku, delikatny łopot parasoli muskanych przez wiatr oraz wiele innych niespotykanych dotąd dźwięków.


Na wycieczce do Kołobrzegu postanawiamy zasmakować podróży turystycznym statkiem po morzu. Syn Filipek od razu biegnie migiem na sam dziób statku by poczuć smagania wiatru i fali uderzających o burty statku. Co za radość, że mogłem się cieszyć tymi wrażeniami razem z nim.. Natomiast na pobliskim targu zasmakowałem drugiej strony medalu - doznawania pełnego wachlarza ostrych i nieprzyjemnych dźwięków przekrzykujących się nawzajem kupców oraz hałaśliwych zabawek dla dzieci tak, że aż zmuszony byłem zakrywać cybernetyczne uszy rękami. Cóż, jeżeli chce się w pełni wejść w świat dźwięków to należy się liczyć z rezygnacją z „umilaczy” w aparatach słuchowych – i bardzo dobrze!


Po powrocie z urlopu przypadł mi obowiązek samodzielnego całodniowego zajmowania się Filipem. Żona zostaje oddelegowana na kilkudniowe szkolenie i w związku z tym musiałem pełnić również nocny „dyżur”. Była to zatem pierwsza noc z włączonym zarówno aparatem słuchowym jak i implantem. Ze względu na fakt, iż przed każdym snem uwalniam moje uszy od świata dźwięków (świat ciszy dostarcza jednak nieocenionego komfortu na czas snu) nie byłem kompletnie przyzwyczajony do spania w aparacie i implancie słuchowym. Budził mnie każdy własny wdech i wydech jak i najmniejszy nawet szmer – co za koszmar! Nie zmrużyłem oka ani na moment przez całą noc. Następnej nocy postanawiam już „czuwać” tylko na aparacie słuchowym. Z nieco mniej czułym radarem uwolniony zostałem od tych natarczywych szumów i brzęków, ale i jednocześnie byłem w stanie usłyszeć wszelkie reakcje ze strony Filipka. Uff!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz