niedziela, 15 maja 2011

Nuty duszy…

Pewnego wieczoru kładę się na kanapie z lampką czerwonego wina i włączam pożyczoną od ojca płytę pt. „Spanish Dreams” Johna Willams’a z muzyką gitarową. Zamykam skrajne zmęczone oczy (wciąż jednak  są dominującym narządem zmysłu odbierającym informacje z zewnątrz) i koncentruję się tylko na słuchu. Posłuchajcie



Ach, te nuty …
Czuję jak dżwieki z gitary wpływają w głąb mej duszy i wznoszą ją w nieznane przestworza muzyki. Co za rozkosz! Co raz bardziej koncentruję się na słuchu by mocniej poczuć w siebie te muzyczne wibracje. Dla ciekawości wyłączam na chwile implant ale już po bardzo krótkiej chwili wiem czego tu brakuje i szybko na nowo go włączam .. Czego brakuje w samych aparatach słuchowych? Na samym aparacie dźwięki są również bardzo miękkie i odbierane niemal ze wszystkich strun, ale są dosyć jednostajne i brakuje w nich pewnej „werwy”, tak jakby gitara dawała jednostajne brzmienie niezależnie od mocy uderzenia w struny. Można by to porównać do sytuacji w której dyrygent poruszałby swoją batutą tylko w sposób spokojny bez wykonywania głębszych czy bardziej gwałtownych ruchów. Nie ukrywam, iż słuchanie w aparacie słuchowym jest również przyjemne, ale muzyka brzmi tak jakby tylko lekko głaskała wierzch duszy. Powoduje to stosunkowe szybkie znudzenie ze względu na swoją jednostajność. A w implancie dźwięki są znacznie głębsze, sięgające samego dna duszy oraz wibrujące w głowie niczym wściekłe fale uderzające w piorunująco wysokie tony, by zmieszać się z gwałtownymi wirami niskich tonów i zatańczyć z całą kakofonią wszystkich częstotliwości… aż wszystkie inne zmysły wyłączają się by całym ciałem skoncentrować się na muzyce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz