poniedziałek, 17 maja 2010

„Hybrydy” miesiąc drugi (luty 2010)

I krótko po powrocie z Kajetan znów nurkuję w sieć internetową wyłowić wszelkie nowości o aparatach słuchowych. Oprócz o standardowych parametrach technicznych czytam różne opinie o Naida’ch na forach internetowych. Po przeczesaniu stron internetowych różnych producentów decyduję się na ponownie spróbowanie Naidy V i ewentualnie dodatowo wersji IX. Pamiętam jeszcze z testowania przed operacją, iż Naida, oprócz komfortowego słyszenia, zapewnia świetną kontrolę sprzężenia zwrotnego praktycznie nie dopuszczając do piszczenia. Jest to, moim zdaniem, ogromny komfort psychiczny w miejscach publicznych, zwłaszcza dla osób z głębokim ubytkiem słuchu, u których zrobienie superszczelnej wkładki graniczy się niemal z cudem. Moja „hybryda” nie zapewnia tak dużego wzmocnienia, więc problem taki tutaj raczej nie występuje. Aktualnie Widex niestety nie zapewnia takiego komfortu doprowadzając czasem do konsternacji współprawników („co tu tak piszczy? może to mój termos nie dokręcony jest???”) gdyż sprzężenie te, pomimo że jest głośne dla słyszących, nie jest generalnie słyszalne przez użytkowników aparatów słuchowych. Natomiast w Naidzie nawet jak już dochodzi do silniejszego sprzężenia (naprawdę w skrajnych przypadkach np. przy położeniu głowy na poduszce uchem w dół) to sprzężenie te praktycznie jest słyszalne tylko u mnie i to w postaci takiego miękkiego buczenia zamiast ostrego gwizdu. No to czym prędzej SMSuję do protetyka i dowiaduję się, że na wersje testowe trzeba niestety poczekać parę tygodniu. Cóż, nie pozostało mi jak cierpliwie czekać.

Niestety, ni stąd, nie zowąd, wkładka po stronie CI zaczyna dawać mocno we znaki. Wkładka zaczyna mocno uwierać. Postanawiam jednak przeczekać trochę mając nadzieję, że może ucho jeszcze się przyzwyczai. Ból ucha sprawia, że jestem znacznie bardziej wrażliwy na wszelkie dźwięki z implantu. Dźwięki te czasem są tak natarczywe, że od czasu do czasu muszę odciąć się od świata akustycznego np. kiedy muszę się skupić w pracy. Do tego, po krótkim czasie, nagle dołącza się silny ból zęba. Na szczęście udaje mi się szybko załatwić dentystę. Po chwili siedzenia w poczekalni jestem po prostu zmuszony wyłączyć implant gdyż aż mi zęby dzwonią od ostrego, niczym lodowa brzytwa, dźwięku borowania z salki obok…. Koniecznie należy robić generalny przegląd m.in. zębów przed zabiegiem wszczepienia implantu, bo w pierwszych miesiącach po operacji zwykle następuje na tyle silna nadwrażliwość na nowe cybernetyczne dźwięki, że dodatkowe bodźce mogą spowodować, że stają się one po prostu nieznośne. Co za tym idzie, przejście przez pierwszy etap dostosowania się do nowych warunków akustycznych może stać znacznie trudniejsze. Odbieranie dźwięków przez HA, przynajmniej w moim przypadku, następuje raczej neutralnie w każdych warunkach.

Jak mawiał Michael Chorost w swojej książce “My hearing is no longer limited by the physical circumstances of my body. While my friends’ ears will inevitably decline with age, mine will only get better” (“Mój słuch nie podlega już fizycznym ograniczeniom ciała. Podczas gdy moi przyjaciele będą nieuchronnie tracić słuch z wiekiem, mój może się tylko poprawiać” tłum. cyborg na ci.hell.pl). Choć sporo jest w tym racji, nie do końca bym się zgodził z takim stwierdzeniem. Owszem, można się zgodzić z tym, iż prawdopodobnie nie będzie mi się tak drastycznie pogarszać słyszenie na starość. Niemniej jednak implant, wbrew pozorom, przybliża w pewnym stopniu do psychicznych aspektów słyszących. A mianowicie, przynajmniej w moim przypadku, jakość cybernetycznego słuchu jest dosyć silnie uzależniona od ogólnego nastroju. Wszelkie bóle, choroby, uczucia zmęczenia, zdenerwowania etc. powodują znaczne podkręcenie wrażliwości na dźwięki- przez co nierzadko stają się one po prostu nieznośne. I vice versa: spokój, cisza przez dłuższy czas etc. często powoduje uśpienie czujności na dźwięki. Mogą się także zdarzyć sytuacje, że „ucho” niespodziewanie zmienia swoją czułość na implant niezależnie od okoliczności.

Mija już drugi miesiąc od podłączenia procka i w dalszym ciągu muszę robić głębsze wdechy przed porannymi włączeniami implantu. Szkoda, że nie ma opcji stopniowego wzmacniania natężenia np. w ciągu kilkunastu sekund (przestawianie pilotem nie wchodzi w grę gdyż już od dawna leży zakurzony w szufladzie). A tak to jest takie krótkotrwałe silne uderzenie w szare komórki niczym uderzenie młotem w gong. Jeszcze nie wyczerpałem wszystkich zasobów cierpliwości więc myślę, że trochę jeszcze wytrzymam.

Uciekając od miejskiego zgiełku wybieram się pewnego weekendu na wieś z cała rodziną. Ile tutaj ciekawych dźwięków, że heca! Kukanie kur, pianie kogutów, kwakanie kaczek, kwilenie prosiaczków- mój zachwyt okazuje się być niemal na równi od nieziemskiego zachwytu Filipka po raz pierwszy odwiedzającego oborę.

Z braku wolnej chwili staram się jak najwięcej trenować słuch w samochodzie w drodze do przedszkola i pracy. Ponieważ siedzę w finansach postanawiam zacząć od ćwiczeń rozpoznawania cyfr. Jak dowiedziałem się później od logopedek, cyfry są także całkiem dobrym materiałem na początkowe treningi ze względu na licznie występujące wysokie głoski ale i także specyficzną strukturę cyfr (typu: -naście, -dziesiąt etc.). Na szczęście udało mi się szybko zarazić Filipka pasją do cyferek i zamiast nudzić się w foteliku samochodowym chętnie powtarzał podstawowe cyfry.

Nowe dźwięki w pracy: piszczenie markera przesuwanego po kartce, świst wypływających wściekłych bąbelek po świeżo nalanej gazowanej wody do szklanki. W dalszym ciągu jednak jest trudniej w komunikacji- wysokie tony wciąż jakoby zagłuszają cały kontekst rozmowy i trudniej mi go wyłapać. Na szczęście zaczynam powolutku więcej słyszeć niż czuć- to już światełko w długim implantowym tunelu. Wrażenia większości dźwięków także się nieco uspakają. Od czasu do czasu dla ciekawości słucham samym aparatem słuchowym i zauważyłem, że nieco więcej odbieram dźwięki na samym CA niż przed operacją. Pewnie to wynika z nabytej wrażliwości do słuchania podczas noszenia CI- całkiem interesujące.

Kombinacja gorącego sezonu w pracy i przyzwyczajania się do nowych dźwięków wykańcza mnie totalnie. W celu szybkiego podładowania baterii wyrywam się na jednodniowe białe szaleństwo w Beskidy. Wcześniej, rzecz jasna, czym prędzej zabezpieczam wewnętrzną część implantu kaskiem (raczej nie wchodziło w grę trzymanie implantu zewnętrznego pod kaskiem). Mam również wyczulenie z rozglądaniem się przed każdym narciarskim skrętem. Dzięki temu udaje mi się przeżyć narty bez szwanku pomimo znajdujących się na stokach niezliczonej ilości narciarskich kamikadze czy polskich „herminatorów”. Szkoda tylko, że nie mogłem usłyszeć chrupotu śniegu wydobywającego się spod nart i śpiewu górskich podmuchów znad sosen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz