niedziela, 28 marca 2010

„Hybrydy” tydzień czwarty (koniec stycznia 2010)

Z początkiem poniedziałku wracam do pełni zdrowia i bojowa dusza nieznosząca zwłoki każe mi niemal od razu przeskoczyć na kolejne wyższe programy. Po kilku godzinach przebywania na programie trzecim już czuję, że potrzebuję czegoś więcej i przeskakuję na ostatni program- najmocniejszy. Tym razem pracuję we własnym biurze, więc mam nieco wytchnienia po akustycznej lawinie w zeszłym tygodniu. Niestety w dalszym ciągu psuje mi się tryb „T” w implancie (nieustanne wycie po włączeniu) i nie jestem w stanie poćwiczyć sobie słuch słuchaniem muzyki w pracy. Ale i oczywiście nie daję całkowitego spokoju uszom – m.in. niemal cały czas podsłuchuję rozmowy współpracowników i staram się wychwytywać więcej coś ze słuchu. Jeszcze wciąż bez odczytywania z ust zrozumienie mowy innych jest niemal zerowe. Wręcz nierzadko jest trudniej ze zrozumieniem rozmówców ze względu na odbieranie całego bagażu wszystkich dźwięków, którego nie jestem jeszcze w stanie udźwignąć i prawidłowo przetworzyć i zinterpretować. Tak jak trafnie to ujął Bartosz na blog’u ci.hell.pl: mózg wciąż jest zaprogramowany na bazie „kodów” odbieranych przez aparat słuchowy (tj. tworzonych na podstawie niemal tylko niskich tonów) i wszelkie inne głoski mózg traktuje jako niepotrzebne zakłócenia i przez co nie zawraca sobie głowy z interpretacją tych głosek. Nie będzie łatwo przekodować mózg tak, aby ten prawidłowo odbierał te „zakłócenia” ale- rzecz jasna- będę walczyć. Po przełączeniu na najwyższy program nagle słyszę rytmiczny silny szum- z detektywistyczną skrupulatnością rozglądam się wokoło szukając źródła tego zupełnie nowego ciekawego dźwięku. Początkowo nie jestem w stanie cokolwiek skojarzyć z tym dźwiękiem, a wciąż nie ustaje. W końcu zrezygnowany zasiadam za biurkiem i wzdycham głośno… o! To właśnie ten dźwięk! Okazało się, że zacząłem słyszeć własny wdech. Wydech to słyszałem wcześniej jeszcze w aparatach słuchowych bo to stosunkowo niski ton ale nigdy wdech. Jest to taki ostry dźwięk niczym muśnięcie papierem ściernym o szkło. I to mam cały czas słyszeć przez resztę życia?- pytam się zirytowany. Na szczęście po kilku dniach mózg włącza ten dźwięk do grupy „nieistotnych odgłosów tła” (takie jak szum komputera, odległe szelesty papieru, hałasy silników zza okna itp.) i przestaje zawracać sobie głowy tymi głosami. Od czasu do czasu, gdy nie ma nikogo w pokoju, w którym pracuje, puszczam sobie nieco głośniej muzykę. Szczególnie przyjemnie się słucha zespół U2, zwłaszcza kawałki „Stay” czy „Faraway so Close” :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz